Nie warto ryzykować, bo gra toczy się o naprawdę wielką stawkę…

Wczoraj pisałem o wolności.  O tym, że król – wyprawiając ucztę dla swojego syna – nakazał sługom zapraszać gości, ale nikogo nie kazał przyprowadzać do pałacu siłą. Słudzy mieli zachęcać, mieli wskazywać drogę, ale ostatecznie każdemu z zainteresowanych musieli pozostawić wolny wybór.

Dzisiejsza Ewangelia też jest o wybieraniu (Mt 22, 34 – 40). Chociaż w zupełnie innym znaczeniu. Dziś Jezus – odpowiadając na pytanie faryzeuszów o to, które przykazanie jest największe – wskazuje na dwa: na przykazanie miłości Boga i na przykazanie miłości bliźniego.

Czytam ten fragment i przypominają mi się z przeszłości takie sytuacje (było ich kilka), kiedy ktoś pytał mnie: ,,Czy człowiek, który nie wierzy w Boga, ale który jest dobry dla innych ludzi będzie zbawiony?” Innymi słowy, czy człowiek, który pozamieniał sobie w życiu kolejność i drugie z przywołanych dzisiaj przez Jezusa przykazań postawił na miejscu pierwszego, wejdzie do nieba?

To ważne pytanie, bo dotyczy coraz większej grupy ludzi, którzy – odchodząc z jakiegoś powodu od Boga albo zupełnie w niego nie wierząc – nie przestają czynić dobra bliźnim. Przykładem niech będzie jeden z ostatnich polskich ministrów zdrowia, znany warszawski kardiochirurg, który w ciągu kilkudziesięciu lat swojej zawodowej działalności uratował życie wielu ludziom, ale który jednocześnie sam otwarcie przyznawał się do swojej niewiary.

,,Im jestem starszy – mówił na kilka tygodni przed śmiercią w pewnym wywiadzie – tym jestem bardziej pewien, że Boga nie ma. Jestem ateistą.” Niedawno byłem na Powązkach, na jego grobie. Żadnych oznak wiary, żadnego krzyża, żadnego ,,wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie.”  Został pochowany tak, jak żył – bez Boga.

Co odpowiedzieć tym, którzy mówią: ,,Będzie zbawiony, bo choć w Boga nie wierzył, to ludziom pomagał?” Naprawdę, nie wiem. Nigdy w życiu nie posunę się do tego, by jednoznacznie stwierdzić, że ktoś taki zbawiony być nie może. Z drugiej jednak strony moja wiara i moja znajomość Pisma św. nie dają mi wielu podstaw do tego, by sądzić, że Bóg na siłę będzie ciągnął do nieba tych, którzy za życia nie mieli ochoty się z Nim spotkać. Ani w tym życiu, ani w przyszłym.

Nie chcę bawić się w rzecznika Pana Boga i dawać tutaj jakąś wiążącą odpowiedź. Zresztą, nie po to piszę dziś ten tekst. Piszę go po to, by uświadomić nam wszystkim, że kolejność tych dwóch przykazań nie jest przypadkowa. By pokazać, że ewangeliczna kolejność może być tylko taka, jaką podaje dziś sam Jezus. I tylko taka kolejność i tylko taka hierarchia wartości w naszym życiu pozwoli nam spać spokojnie. Zmienianie tej kolejności i ustawianie Bożych przykazań po swojemu zawsze łączyło się i zawsze łączyć się będzie z ogromnym ryzykiem.

Ufam, że Boże Miłosierdzie już dawno ogarnęło tych, którzy w Nie nie wierzyli. Ale wiem jedno – nie warto eksperymentować i ryzykować, stawiając innych ludzi w miejscu Boga. Nie warto… Tym bardziej, że gra toczy się o naprawdę dużą stawkę – o nasze ,,być” albo ,,nie być” w domu Ojca.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.