Nie wierzę w niewierzących…

Dzisiejszy fragment Ewangelii kończy się w mojej ocenie dość dziwnie. Oto urzędnik królewski, wracając po spotkaniu z Jezusem do własnego domu spotyka na drodze swoich służących. Ci przekazują mu radosną nowinę: Syn twój żyje.  Święty Jan Ewangelista scenę tę komentuje mówiąc, że po usłyszeniu tej wiadomości urzędnik uwierzył i że wraz z nim uwierzyła cała jego rodzina.

A zatem czy to znaczy, że wcześniej ów zatroskany ojciec nie wierzył w to, że Jezus rzeczywiście może mu pomóc? Jeśli nie wierzył, to po co udał się do Niego? Po co fatygował się te 38 kilometrów łączących Kanę Galilejską z Kafarnaum, skoro nie wierzy? A może jednak wierzył… Choć odrobinę, chociaż trochę…

Ktoś powie – i zapewne będzie miał rację – że w trudnym doświadczeniu choroby albo co gorsza zbliżającej się śmierci dziecka rodzic chwyta się każdej możliwości, by tylko zaradzić temu, co najgorsze. I może rzeczywiście, urzędnik nie wierząc do końca w Jezusowe możliwości podejmuje ryzyko tylko i wyłącznie na zasadzie: A może akurat się uda.

Czytam ten fragment i myślę, że gdzieś w głębi serca urzędnik jednak wierzył w Boskiego Lekarza. Że zapisane na końcu Ewangelii słowa Jana o tym, że dopiero po uzdrowieniu uwierzył on i jego rodzina nie do końca oddają prawdę.

Osobiście jestem bardzo blisko twierdzenia, że nie ma na świecie ludzi niewierzących. Nawet, jeśli są tacy, którzy o sobie tak właśnie mówią. Każdy przecież w coś wierzy… Może nie wszyscy wierzą w Absolut, którego my nazywamy Bogiem, ale przecież nie można żyć i normalnie funkcjonować nie wierząc w nic i w nikogo.

Sądzę, że ci, którzy dziś nazywają się niewierzącymi, wcale takimi do końca nie są. Wierzę, że mówią o sobie w ten sposób tylko dlatego, że gdzieś w pewnym momencie swojego życia pogubili się na ścieżkach swojej wiary. Że gdzieś na drogach swojego życia zatracili kontakt z Bogiem, a może w ogóle tego kontaktu nie mieli. Ale to wcale nie znaczy, że muszą być niewierzący. A może zostali do Kościoła i do Boga skutecznie zrażeni, bo na swojej drodze spotkali kogoś (być może nawet kapłana), kto nie dał dobrego świadectwa i stał się powodem zgorszenia. Takich poranionych i zagubionych osób z pewnością nie brakuje, ale wydaje mi się – i jest to tylko i wyłącznie moja osobista teoria – że jeśli są na świecie ludzie naprawdę niewierzący, to jest ich tylko przysłowiowa garstka.

3 komentarze do “Nie wierzę w niewierzących…

  • 8 marca 2016 o 11:08 am
    Permalink

    Ojcze, mogło tak być, że urzędnik nie wierzył, a poszedł do Jezusa prosić o pomoc, bo działał na polecenie swojej małżonki. I tak, chciał czy nie chciał, wierzył czy nie wierzył, musiał iść bo żona kazała 🙂 Ona „upiekła” dwie pieczenie na jednym ogniu: dziecko zdrowe i mąż się nawrócił 😉
    Oczywiście, to takie moje żartobliwe tłumaczenie.
    Ale, tak to już jest z kobietami, dzielą się każdym dobrem, które mają 🙂
    Ot taki konentarz, przy okazji święta kobiet 🙂

    Odpowiedz
  • 10 marca 2016 o 1:36 pm
    Permalink

    Ktoś mnie spytał jaka jest różnica między wiarą a religią. I czy wiara potrzebuje religii? Proszę Ojca o pomoc w odpowiedzi na to pytanie.

    Odpowiedz
    • 17 marca 2016 o 3:15 pm
      Permalink

      Wiara to coś bardzo intymnego, głębokiego, prywatnego, co należy tylko do Ciebie. Religia natomiast to pojęcie szerokie, np. pewne nakazy, zakazy. Czy wiara potrzebuje religii? Wydaje mi się, że potrzebujemy jej do pielęgnowania wiary, ale przecież na bezludnej wyspie możesz znaleźć się np. bez Ewangelii, kapłanów, nakazów/zakazów, to jednak dalej będziesz mieć wiarę, prawda? Dalej będziesz zwracać się do tego samego Boga, który nie jest jakimś tworem książkowym, który jakiś przedstawiciel religii musi Ci Go wyinterpretować.

      Odpowiedz

Skomentuj emanuela Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.