Nie wstydzę się Jezusa… – ale czy rzeczywiście?

Dziś rano wyjechałem z Lichenia. Pięknie tam było i dobrze, ale co dobre, szybko się kończy. Po południu zakotwiczyłem w Częstochowie.

Przyznam, że Licheń opuszczałem dziś z wielkim niesmakiem. Chcę o tym napisać, choć może ktoś uzna mnie za malkontenta. Nie ważne… Piszę, co czuję…

nie wstydze siePo porannej Mszy św. i krótkim dziękczynieniu, ubrany w strój kapłański, z walizką w ręku, przemierzałem plac przed bazyliką, kierując się w stronę bramy. Wychodząc z bazyliki, jeszcze na schodach, zauważyłem idącą w stronę sanktuarium całkiem sporą grupę osób. Przez ostatnie dni spotykałem się z nimi na Eucharystii.

To uczestnicy warsztatów charyzmatycznych, prowadzonych przez o. Bashaborę. Można było ich poznać z daleka – wszyscy nosili na szyjach specjalne identyfikatory. Tym razem wyszli z domu pielgrzyma. W sumie jakieś sto, może sto dwadzieścia osób. Szli pojedynczo, dwójkami i w nieco większych grupkach – powoli zbliżając się w moją stronę, a tym samym zmniejszając dystans dzielący ich od bazyliki.

Minął mnie pierwszy człowiek, potem drugi, za nimi jakaś para. Obok przebiegło dwóch chłopaków, potem jeszcze nieco większa grupka. Za nimi kolejni… każdy z identyfikatorem na piersi. Pięć osób, dziesięć, dwadzieścia. Cisza. Przeszła siostra zakonna. – Szczęść Boże. Szczęść Boże – powiedzieliśmy niemal równocześnie. Dalej jakaś młoda dziewczyna; ładnie się uśmiechnęła, też pozdrowiła Pana Jezusa. I jeszcze jakieś starsze małżeństwo.

Im dalej byłem od bazyliki, tym bardziej wzrastał we mnie poziom irytacji. Obok mnie przeszła rzesza w sumie pewnie ponad stu osób, a na widok księdza tylko czworo (w tym siostra nazaretanka) wpadło na to, by pochwalić Pana. Z boku wyglądało to tak, jak gdyby ktoś dał im wszystkim odgórny zakaz odzywania się do duchownych. Zakaz, z którego wyłamały się dokładnie cztery osoby.

Nie rozumiem… Naprawdę tego nie rozumiem… Przecież nie tego nas uczyli… Babcia, rodzice, katecheci… Wpajali nam, co mówić; że trzeba pochwalić; że taka nasza wiara. Ja dziś zresztą to samo wpajam moim dzieciom w podstawówce i jeśli zapominają, przypominam. Więcej, w swoich kazaniach o. Bashabora też o tym mówił. O odwadze, o potrzebie dawania świadectwa, o przyznawaniu się do Jezusa.

jeszus jest panem

Ludzie z warsztatów charyzmatycznych przeszli obok. W zdecydowanej większości bez słowa… Pewnie spieszyli się na spotkanie, tam będą pewnie mówić językami. To ostatnio takie modne. Takie na czasie… Nie ośmieszam tego daru – broń, Boże – sam zresztą też go otrzymałem. Ale ta dzisiejsza sytuacja utwierdza mnie w przekonaniu, że często biegniemy za czymś wielkim, za czymś ponad, a zaniedbujemy to, co takie małe, normalne i na pozór niewiele znaczące.

Ku refleksji zatem ten tekst piszę.