O życiowych burzach i kotwicy, która nigdy nie ciągnie na dno…
,,Jak morska fala, kiedy wicher dmie, tak miłość Boża zewsząd ogarnia mnie.
Jak łódź wśród burz spienionych mórz, Jezu, prowadź mą łódź wśród burz.
Jak łódź wśród burz, gdy wicher dmie,
Jezu, prowadź mnie.”
Pewnie niewielu z Was zna tę piosenkę. Też długo jej nie znałem. Poznałem ją dopiero wtedy, gdy sześć lat temu szedłem w pieszej pielgrzymce z Zamościa do Częstochowy. Na szlaku pielgrzymim trafialiśmy wtedy do jakiejś parafii w Nisku koło Sandomierza, gdzie w jednym z kościołów proboszcz – na powitanie – zanudził nas swoimi długimi wywodami na różne tematy (trzeba pamiętać, że byliśmy po całym dniu wędrowania i chyba wszyscy mieli w głowie tylko dwa słowa: prysznic i łóżko). Po prawie trzech kwadransach lania wody (takich nudziarzy w kapłańskiej gwarze nazywa się anestezjologami albo po prostu usypiaczami), na koniec sięgnął po gitarę i zaśpiewał tę właśnie zwrotkę.
Tekst jest bardzo wymowny, pewnie dlatego zapadł mi w pamięci. Pewnie też dlatego, że czasem mam wrażenie, jakby moja codzienność – niczym łódka na wzburzonym morzu – ciągle napotykała różne małe i większe fale. A może trzeba te fale po prostu wprost nazwać burzami? Pod to słowo ,,burza” można wstawić wiele. I wtedy co? Nic, tylko tak, jak w piosence: Jezu, prowadź mnie.
Ten krótki akt strzelisty, (że nie wspomnę tutaj już o dłuższych modlitwach), działa w moim życiu tak, jak kotwica rzucona z pokładu statku w morską głębinę. I nie jest to jakiś slogan, nic nie znaczące porównanie. Te słowa to świadectwo. Kiedy piętrzą się różne trudności, kiedy terminy gonią, pracy przybywa a chęci ustają, jeszcze mocniejsze zakotwiczenie się w Jezusie jest najlepszym rozwiązaniem. I już nie raz przekonałem się o tym, że najlepszym sposobem na nadmiar pracy jest … pójście do kaplicy. Taka mała rzucona na morzu codzienności kotwica nadziei.
Ciekawe, że niewielka nawet kotwica jest w stanie na środku morza zatrzymać dużą łódź. Jak to możliwe? Pewnie marynarze i rybacy dobrze by nam na to pytanie odpowiedzieli. Ja nie dociekam. Podobnie, jak nie dociekam tego, w jaki sposób jedno, wypowiedziane z wiarą: ,,Jezu, ufam Tobie” potrafi zdziałać prawdziwe cuda. Coraz bardziej widzę, że oddać Jezusowi ster swojego życia to trochę za mało. Trzeba się jeszcze w Nim zakotwiczyć.