Ojcze, zgrzeszyłem… czyli o naszych powrotach

Kontynuujemy dziś temat naszej modlitwy i zatrzymujemy się na kolejnym, drugim już obrazie Pana Boga.

 BOGA, KTÓRY NAS PRZYJMUJE…

Z prawdą o tym, że Bóg na nas czeka, bardzo ściśle łączy się prawda o tym, że Bóg nas przyjmuje. Odwołam się do znanego nam dobrze obrazu: obrazu ojca syna marnotrawnego. W ikonografii przedstawia się go jako starca z rozpostartymi ramionami, gotowego przytulić syna, który powraca do domu. Postawa otwartych ramion jest tutaj niezwykle istotna. Każdy, kto kiedykolwiek miał okazję wtulić się w ramiona ukochanej osoby wie, jak wielkie to szczęście i jak ogromna radość.

Ale przecież ojciec ten mógł oczekiwać na syna w inny sposób. Mógł po prostu patrzeć w okna a gdy dostrzegł powracającego, mógł zwyczajnie otworzyć mu drzwi i tylko podać rękę. Mógł, tyle że ten gest nie wyrażałby radości, która kryje się w sercu ojca widzącego powrót potomka. Zresztą, te rozpostarte ramiona to nie tylko znak radości, ale to także znak przebaczenia.  To niejako wykrzyczenie w stronę powracającego: ,,Synu, przyjmuję cię na nowo…”

Syn staje przed ojcem duchowo nagi. Staje w prawdzie (ta go ogałaca) i wie, że przed ojcem nie da się niczego ukryć. Nie gra, nie udaje, nie tłumaczy swojej wcześniejszej decyzji, ale od razu staje w prawdzie: ,,Ojcze, zgrzeszyłem…” I to wystarczy.

Każde kolejne słowo jest zbyteczne. Syn – aby odpokutować swój występek – gotów jest zniżyć się nawet do poziomu sługi (,,Uczyń mnie choćby jednym ze sług”), ale ojciec wyraźnie tego nie potrzebuje. Liczy się tylko powrót. Tylko miłość, która przyjmuje.

Stawanie przed Bogiem w prawdzie jest tym, co wystarcza. Jakiekolwiek próby wybielania się, udawania, kamuflowania swoich grzechów, zawsze są ucieczką od prawdy. Przed Bogiem zawsze trzeba stawać takimi, jakimi jesteśmy. Dopiero w postawie pokory
i posłuszeństwa człowiek może za Samuelem powtórzyć: ,,Mów, Panie, bo sługa Twój słucha.” Człowiek zadufany w sobie i pyszny nigdy nie wypowie tych słów.

*****

Czasem bywa tak, że owszem, spotykamy się z Panem Bogiem na modlitwie, ale brakuje w tej modlitwie rzeczywistego wsłuchania się w głos Boga. Można użyć takiego porównania, że Bóg jest we wnętrzu mojej istoty, we wnętrzu mojego serca, ale mnie tam nie ma. Benedykt XVI mówił kiedyś o ,,hałaśliwych przedmieściach duszy.” Moje uczucia, zranienia, emocje, wyobrażenia, dyskusje prowadzone z samym sobą, pragnienia, oczekiwania – to wszystko może stać się miejscem, w które wniknie Bóg. Może się stać, ale wcale nie musi. Bo to wszystko zależy od każdego z nas – na ile wpuszczę Pana Boga do mojego wnętrza. Pozwolić Bogu – jak Samuel – mówić do siebie, to nie tylko otworzyć uszy i serce na Boże wezwania. To także otworzyć przed Bogiem całą naszą istotę (właśnie te uczucia, zranienia, emocje, wyobrażenia, dyskusje) i pozostawać czułym na Jego poruszenia. To nie jest zadanie na dziś czy na jutro, ale na całe nasze życie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.