Ostatnie pożegnanie…

Wczoraj pożegnaliśmy panią Feliksę. Miała 97 lat. Od wielu lat przykuta do łóżka. W każdy pierwszy piątek miesiąca przyjmowała Pana Jezusa w Komunii św., a przez fakt, że mieszkała blisko naszego Seminarium, mogła przyjmować Komunię także w każdą niedzielę.

Przez ostatnie miesiące moje wizyty u niej zawsze kończyły się tak samo:
Proszę ojca (zawsze zawstydzały mnie te słowa wypowiadane przez blisko stuletnią staruszkę) chciałabym już odejść.

Żartowałem sobie wtedy i mówiłem:
Czyżby już Pani omodliła wszystkich potrzebujących?

Uśmiechała się wtedy i mówiła:
No jeszcze chyba nie.

Przekonywałem, że skoro Pan Bóg daje jej tak długie życie, to znaczy, że ma ona coś na ziemi jeszcze do zrobienia. Przyjmowała to, ale i tak kiedyś powiedziała, że MARZY O TYM, żeby już odejść.

Jej marzenie się spełniło. W niedzielę 28 kwietnia odwiedziłem ją po raz ostatni. Była to Niedziela Miłosierdzia: spowiedź, Komunia św. i odpust, o którym Pan Jezus mówił s. Faustynie.

Odeszła do wieczności dwa dni później – w święto św. Wojciecha, męczennika. Pogrzeb był wczoraj – w uroczystość św. Stanisława. Wielcy polscy święci wprowadzili p. Feliksę do nieba.

Można, oczywiście, w tych datach widzieć zwykły zbieg okoliczności. Ale ja patrzę na tę śmierć oczyma wiary. Czy potrzebny był jakiś lepszy scenariusz na zakończenie tak długiego i przepełnionego modlitwą życia? Nie mam wątpliwości, że tam, gdzie teraz jest, ogląda Pana Jezusa twarzą w twarz.

W końcu Feliksa (z łac.) znaczy szczęśliwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.