Nie szata czyni mnicha, ale …

Ktoś podesłał mi niedawno link do tekstu o tym, że księża coraz częściej na co dzień rezygnują ze stroju kapłańskiego i wybierają strój na tzw. cywila. Wraz  z linkiem dostałem prośbę o komentarz do artykułu: Co ojciec o tym myśli? Nie odpowiedziałem od razu, ale obiecałem, że na słowojakziarno.pl jakiś tekst na ten temat wkrótce się pojawi. Dziś czynię zadość tamtej zapowiedzi. Siadam i piszę, co myślę.

Pierwsza rzecz, na którą warto zwrócić uwagę to fakt, że wielu z nas ma skłonność do uogólniania. Stwierdzenie: ,,Księża nie chodzą w habitach” jest tyle nieprawdziwe, co i krzywdzące. Osobiście znam wielu kapłanów, którzy nawet w takich miejscach jak hipermarkety pojawiają się w stroju kapłańskim. Warto wiec wystrzegać się takich i podobnych ogólnikowych stwierdzeń.

Pisząc o stroju kapłańskim wracam do moich wspomnień. Gdy jako młody chłopak rozeznawałem swoje powołanie, gdzieś w środku buntowałem się na widok księdza bez sutanny. Nigdy nie odważyłem się na głośną krytykę, ale gdzieś w głębi serca uważałem, że coś nie jest tak, jak być powinno. Czegoś po prostu mi brakowało.

Kiedy kilka lat później sam stałem się zakonnikiem i sam mogłem już chodzić w zakonnym habicie, nic się w moim myśleniu nie zmieniło. Nadal uważałem, że zakonnik/ksiądz/siostra zakonna habit powinni nosić niemal zawsze i wszędzie.

Pamiętam pewną sytuację z seminarium. Jeden z moich współbraci wrócił z miasta bez habitu. Nie miał nawet koloratki. Za to miał pecha, bo na schodach spotkał samego ojca Rektora.  Ten bardzo delikatnie – aczkolwiek bardzo jasno i zdecydowanie – dał do zrozumienia swemu podwładnemu, że noszenie habitu to ważna sprawa, to forma świadectwa. Stojąc nieco z boku i przyglądając się tej scenie jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że habit to rzeczywiście ważna sprawa.

Dwunastego września tego roku minie jedenaście lat od dnia, w którym po raz pierwszy założyłem mój zakonny habit. I przyznać muszę bardzo szczerze, że przez te jedenaście lat mój stosunek do habitu nieco się zmienił. Dziś już nie uważam, że ksiądz w sutannie powinien chodzić zawsze i wszędzie. Dziś – bogatszy o wiele różnych życiowych doświadczeń – uważam, że są miejsca, w których ksiądz w habicie pojawiać się nie powinien.

Do takiego przekonania dochodziłem poprzez kolejne lata i poprzez kolejne wydarzenia. Kiedy kilka lat temu robiąc w habicie zakupy dla całej wspólnoty seminaryjnej, usłyszałem od kogoś z kolejki przy kasie, że księża za dużo jedzą, wiedziałem już, że nigdy więcej w habicie do marketu nie pójdę.

Kiedy w kapłańskiej koszuli wybrałem się do dentysty i siedząc w kolejce jako siódmy – dzięki przesadnej życzliwości starszych pań – miałem wejść do gabinetu jako pierwszy, wiedziałem, że nigdy więcej do przychodni nie wybiorę się w kapłańskim stroju.

I takich sytuacji było dużo więcej. Każda z nich utwierdza mnie w przekonaniu, że ksiądz naprawdę nie wszędzie musi być w stroju kapłańskim.

Dziś nie mam oporów przed zdjęciem habitu i przed wyjściem do miasta bez jakichkolwiek oznak tego, kim jestem. Latem robię to jeszcze chętniej niż zwykle. Dość mam komentarzy typu: ,,Oj, jak ja księdzu współczuję. Taki upał, a ksiądz w tym czarnym musi chodzić.” Szczerze? Nie musi… A jak nie musi, to czasem nie chodzi.

Pytanie o to, dlaczego księża nie chodzą w sutannach, jest oczywiście jak najbardziej uzasadnione i warto je stawiać. Choćby po to, by czasem budzić nasze kapłańskie sumienia. To bardzo cenne i celne pytania i dobrze, że są tacy, którzy je stawiają. Ale niech i mnie wolno będzie w tym tekście postawić kilka pytań. Być może adresowanych właśnie do tych, którzy o księży w sutannach na ulicach się upominają. A zatem:

Dlaczego tak wielu spośród Was – na widok księdza czy siostry zakonnej – spuszcza wzrok, odwraca głowę, a czasami nawet przechodzi na drugą stronę ulicy? Dlaczego tak wielu spośród Was traktuje nas jak powietrze?

Dlaczego tak wielu spośród Was – mijając księdza czy siostrę zakonną – nie ma odwagi albo ochoty pochwalić Pana Jezusa choćby zwykłym ,,Szczęść Boże” czy ,,Niech będzie pochwalony…”?

Dlaczego tak wielu spośród Was – nawet w obecności dzieci czy młodzieży – pozwala sobie na złośliwe (by nie powiedzieć, że głupie) komentarze pod adresem osób konsekrowanych, nazywając na przykład – sam słyszałem – siostry zakonne pingwinami?

I w końcu: Dlaczego tak wielu spośród Was nie staje w obronie duchownych, kiedy ci są pomawiani, wyśmiewani, krytykowani, oceniani?

Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Ten tekst nie jest formą oskarżania kogokolwiek. Jest raczej zachętą do podwójnego rachunku sumienia.

Po pierwsze – powinniśmy go zrobić my, kapłani, odpowiadając sobie szczerze na pytanie o to, jakie jest nasze kapłańskie świadectwo.

Po drugie – ten rachunek sumienia powinni zrobić sobie także ludzie świeccy. Przecież to, że nie noszą habitów nie zwalnia ich z dawania świadectwa i przyznawania się do Jezusa i do wiary. Nawet (a może szczególnie) na ulicy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.