Puste ręce przynoszę przed Twój w niebie tron…


Pierwszy raz przeżywam Wielki Czwartek jako kapłan. Rok temu o tej porze byłem jeszcze diakonem. Od 26 maja już nim nie jestem. Nie jestem też w stanie zliczyć wszystkich Eucharystii, które od tamtej pory sprawowałem. Nie zliczę też tych, których rozgrzeszyłem. Jest ich naprawdę bardzo wielu.

Ostatnio zamieściłem na tym blogu jedną z kartek z mojego kalendarza. Ktoś, czytając ją, powie: Sporo tego. Ja zresztą też tak mówię, szczególnie wtedy, gdy po takim dniu wracam do pokoju. Ale właśnie dziś najnormalniej w świecie uświadomiłem sobie, że … jestem potrzebny. Przede wszystkim tym, dla których mocą Ducha Świętego konsekruję na ołtarzu chleb i wino. I tym, którzy przychodzą, by w spowiedzi oczyścić swoje serca, umocnić się, podnieść. I tym, którzy czasem na chybił trafił naciskają na domofonie moje nazwisko, by się pożalić, wypłakać, wygadać. Im wszystkim jestem potrzebny.

I choć nie ma ludzi niezastąpionych i choć przy ołtarzu i w konfesjonale może mnie zastąpić każdy inny kapłan, to jednak naprawdę czuję się potrzebny. Potrzebny i szczęśliwy. Mimo moich małych i większych zdrad. Mimo tego, że tak często dezerteruje z tej drogi za Jezusem. Czuję się potrzebny i szczęśliwy.

Dziś dostałem bardzo wiele smsów i telefonów. W skrzynce kilka pięknym maili z życzeniami wierności Chrystusowi. To dowody pamięci wielu z Was. Ale moja wierność to także owoc Waszej modlitwy. Dziś, w ten Wielki Czwartek przeżywany w Roku Wiary, znów proszę Was o modlitwę. Ona naprawdę czyni cuda. Nadal wypraszajcie mi u Pana wierność mojemu kapłaństwu.