Spojrzenie – pierwsze sumienie…
Wczoraj przeżywaliśmy Niedzielę Miłosierdzia. W wielu miejscach i wspólnotach – także w naszej seminaryjnej – przygotowywaliśmy się do tego dnia poprzez Nowennę do Bożego Miłosierdzia. Chyba każdy, kto w tych dniach sięgał po różaniec, miał w sercu wielką ufność w to, że dzięki tej szczególnej modlitwie jaką jest Koronka można wyprosić wiele – dla siebie i dla innych.
Lubię spoglądać na obraz Jezusa Miłosiernego. Mam taki mały u siebie na biurku, tuż obok komputera. Przywiozłem go kiedyś z Łagiewnik, poświęciłem i stoi. Lubię na niego zerkać. Jest kilka elementów w tym wizerunku, nad którymi czasem rozmyślam. Pierwszy i najważniejszy: przebite Serce. Inny to błogosławiąca ręka. Jeszcze inny – ustawienie stóp, które sprawiają wrażenie, że Jezus idzie w naszą stronę, wychodzi ku nam. I jeszcze jedno: oczy Jezusa.
Oczy mówią bardzo wiele. Wie o tym każde dziecko. Mały człowiek nie ma jeszcze właściwie uformowanego sumienia i nie wie, co jest dobre, a co złe. Nie potrafi dokonać zdrowej oceny swojego postępowania. Dla takiego małego brzdąca pierwszym sumieniem jest… wzrok rodziców. Kiedy dziecko coś zrobi i nie wie, jak to ocenić, od razu wypatruje wzroku kogoś dorosłego. To właśnie w oczach innych szuka aprobaty lub dezaprobaty swojego zachowania. To po oczach innych dziecko poznaje, czy zrobiło dobrze czy źle.
Człowiek dorosły już nie potrzebuje takiego wzrokowego barometru, bo sam – kierując się własnym sumieniem – wie, czy zrobił dobrze czy nie. Tak to już z nami jest. Myślę jednak, że nawet człowiek dorosły powinien często spoglądać w oczy Jezusa. Każdy z nas powinien wracać często do tej pierwszej metody rozeznawania i konfrontacji. Tak jak kiedyś – jako dzieci – szukaliśmy mądrości w oczach rodziców i starszych, tak dziś winniśmy szukać tej mądrości w oczach Jezusa. Kontemplowanie tego wyjątkowego spojrzenia może rzucić na nasze życie niezwykle cenne – bo ewangeliczne – światło.