W obecności księdza…
Wspominałem wczoraj o księdzu Stanisławie. Dziś – już po Jego pogrzebie – chcę dopowiedzieć coś bardzo ważnego. Ksiądz Stanisław w kilku parafiach, w których posługiwał założył i opiekował się Bractwem Dobrej Śmierci. Tak było także w Jego ostatniej placówce – w parafii św. Rodziny w Słupsku. Bractwa Dobrej Śmierci były Jego oczkiem w głowie. Nie pisałbym dziś o tym, gdyby nie pewien fakt.
Ks. Stanisław umarł w sobotni wieczór. Tego dnia wracający z dłuższej podróży ksiądz dziekan postanowił – jeszcze przed powrotem do siebie – odwiedzić chorego w słupskim hospicjum. I właśnie wtedy, po absolucji udzielonej przez dziekana (udzielenie rozgrzeszenia bez konieczności wyznawania grzechów) i w połowie modlitwy Koronką do Bożego Miłosierdzia, ks. Stanisław odszedł. Tak, jakby czekał na kapłana, na rozgrzeszenie, na tę modlitwę.
Ksiądz dziekan opowiadał mi później, że chory odszedł bardzo spokojnie. Jakby zasnął. To była dobra śmierć, o którą pewnie modlił się nie jeden raz wraz z członkami Bractwa Dobrej Śmierci. Czy można wymarzyć sobie piękniejsze okoliczności odejścia z tego świata?
I drugi przykład. Bardzo świeży i przez to bardzo bolesny. Dwie siostry zakonne – Edyta (46 l.) i Teresa (43 l.) – podróżujące w niedzielę 19 lutego po drogach diecezji koszalińsko – kołobrzeskiej. Kilkanaście minut po piętnastej, a więc w Godzinie Bożego Miłosierdzia, giną w wypadku samochodowym. W tym samym czasie i w tym samym miejscu przejeżdża akurat ks. Janusz, wykładowca koszalińskiego seminarium. Zatrzymuje się, zabiera z samochodu święte oleje, które – jak sam mówi – wozi ze sobą w aucie od kilku miesięcy i udziela siostrom namaszczenia, a przez to i absolucji.
Dwie nagłe i niespodziewane śmierci. I kapłan, który niby całkiem przypadkiem wtedy właśnie, na tej drodze, jak gdyby nigdy nic. Śmierć tragiczna, ale w tym swoim dramatyzmie jednocześnie piękna. Bo w obecności kapłana.
Warto, byśmy modląc się o zachowanie od nagłej i niespodziewanej śmierci, prosili też o to, by Bóg dał nam kiedyś łaskę umierania w obecności księdza. Tak jak Stanisławowi, Edycie i Teresie.