Widziane zza kratek… (14)

Wczoraj mówiliśmy o tym, jak wielkim błogosławieństwem mogą być dla nas różne zestawy pytań do rachunku sumienia. Rzeczywiście, jest tego – np. w Internecie – bardzo dużo. Dzięki nim można sobie porządnie przeorać sumienie i poodkrywać coś, co do tej pory było nieodkryte. I w rachunku sumienia właśnie o to chodzi.

Może się jednak zrodzić w nas pytanie o to, jak te wszystkie dawne i nowo odkryte grzechy spamiętać? Jak tego wszystkiego nie pogubić w drodze do konfesjonału i jak nie zapomnieć, kiedy pojawi się konfesjonałowy stres? No właśnie: czy jest na to jakaś rada?

Oczywiście, że jest i odpowiem szczerze na własnym przykładzie: już od lat chodzę do spowiedzi… z kartką. Naprawdę. Od dziecka słyszałem od księży, że z kartką nie wolno: bo zgubisz, bo zapomnisz, bo się koledzy będą śmiali, itp. I rzeczywiście, jako mały chłopak chodziłem bez karteczki. Ale wiele lat temu to się zmieniło. Argument, że zgubię karteczkę już do mnie nie trafia. Dlaczego miałbym zgubić i przez to narażony miałbym być na to, że ktoś pozna moje grzechy? Kiedy ostatnio zgubiłem kartę do bankomatu? Nigdy. A telefon? Też nigdy. A plecak? Również nigdy. Więc skąd strach przed zgubieniem kartki z grzechami?

Osobiście uważam – nie jest to dogmat i śmiało można mieć inne zdanie – że warto jest sobie swoje grzechy spisywać. Oczywiście, z zachowaniem tych wszystkich zasad bezpieczeństwa i pilnowaniem, by kartka rzeczywiście nie dostała się w niepowołane ręce.

Mnie osobiście taka karteczka z grzechami bardzo pomaga. Wiele rzeczy mi porządkuje. Mogę też w czasie spowiedzi zatrzymać się przy czymś dłużej, omówić ze spowiednikiem jakiś problem, a potem – bez obawy, że straciłem wątek – znów wrócić do innych grzechów.

Jak dla mnie karteczka to same plusy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.