Własnego kapłaństwa sie boję, własnego kapłaństwa się lękam…
Od trzech lat jestem kapłanem. Niektórzy mówią, że przyjmując święcenia w Dniu Matki, zrobiłem piękny prezent mojej Mamie. Pewnie coś w tym jest. Prawda jest jednak taka, że wtedy zrobiłem piękny prezent przede wszystkim sobie.
Nie da się w jednym wpisie zmieścić wszystkiego tego, co przez minione trzy lata stało się moim udziałem. Dwanaścioro ochrzczonych dzieci, blisko sto pięćdziesiąt innych, przygotowanych do pierwszej spowiedzi i Komunii św., kilka pobłogosławionych małżeństw, ponad tysiąc odprawionych Eucharystii, tysiące wyspowiadanych ludzi, dziesiątki sakramentów namaszczenia chorych.
![wiki](http://slowojakziarno.pl/wp-content/uploads/2015/05/wiki.jpg)
Jeśli czyta to teraz jakiś starszy kapłan, pewnie uśmiecha się pod nosem. Wyżej przytoczone liczby nie robią na nim wrażenia. Dla mnie jednak wszystko to ma ogromną wartość i jest powodem do wielkiej radości. I za wszystko to, za każdą osobę, każdy sakrament Bogu dziękuję. Bo i jak tu nie dziękować?
Czego się boję? Może trochę tego, że z biegiem lat pewne rzeczy po prostu mi spowszednieją. Że w czynności kapłańskie wejdzie rutyna, przyzwyczajenie. Tego się boję. Bo nigdy nie chciałbym zostać konsekrowanym robotem, który do tego, co jest i powinno być sensem jego życia, zacznie podchodzić bezrefleksyjnie.
Przede mną kolejne lata posługi. Decyzją o. Prowincjała najbliższy rok (a może nawet najbliższe lata) będę przeżywał nadal w Krakowie na Wieczystej. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile jeszcze w życiu Mszy św. odprawię, ile dzieci ochrzczę, przy ilu ślubach asystował będę. Już dziś dziękuję za to, co było i za to, co będzie.
Polecam się Waszym modlitwom i już teraz za Waszą pamięć bardzo dziękuję.
Powodzenia!