Zawsze miałem szczęście do księży…
Przyznam, że dość sporo myślałem ostatnio o moim poprzednim wpisie. Zastanawiałem się, czy przypadkiem zbyt surowo nie potraktowałem tego rapującego księdza. Jakoś szczególnie wyrzutów sumienia nie mam, bo choć skrytykowałem skakanie przed ołtarzem, to i za księdza i za jego podopiecznych parę razy się pomodliłem. Bilans jest zatem dodatni, a ja gotów jestem negatywnie ocenić każdą taką albo podobną do wspomnianej inicjatywę.
Wróciło też pytanie o to, jakich księży chce mieć dzisiaj młodzież. Wiem, najlepiej byłoby zapytać samych młodych. Dziś nie będę tego robił, ale chciałbym całkiem szczerze w tym miejscu napisać, że ja przez całe moje życie miałem wielkie szczęście do księży. W mojej rodzinnej parafii (do 1998 r. była to parafia salezjańska) księża zmieniali się bardzo często. Czasem nawet nie zdążyłem się przyzwyczaić, a już przychodził następny. Pamiętam naprawdę fantastycznych księży: Czesława, którego ze względu na rudą brodę nazywaliśmy Chuckiem Norrisem; Romana, który przygotowywał mnie do I Komunii św.; Zdzisława, który wciągnął mnie do ministrantów (obecnie jest w Szwecji i do dziś mamy kontakt); Zenka, który jeżdżąc zdezelowanym maluchem, często nas – ministrantów prosił, żebyśmy go ,,popchnęli.”
No i jeszcze ksiądz Stanisław. Też salezjanin. Ochrzcił mnie trzydzieści dwa lata temu, więc nie mogę go pamiętać z tamtego okresu. Obecnie jednak pracuje w Słupsku. Gdy czasem tam jestem, spowiadam się u niego w salezjańskim kościele. Może to dziwne, ale nigdy jeszcze nie powiedziałem mu, że to on kiedyś mnie ochrzcił.
Tyle o salezjanach. Kolejny rozdział w moim życiu to księża diecezjalni. Najpierw Wojciech – proboszczował nam tylko dwa miesiące. A potem – w sierpniu 1998 r. – przyszedł nowy. Ks. Lucjan od podstaw tworzył nową parafię i budował nowy kościół. Wspaniały człowiek, nigdy mu tego nie mówiłem, ale dla mnie osobiście autorytet. To przy jego boku rozeznawałem moje powołanie. To on uczył mnie kapłaństwa, a kiedy chciałem pogadać, zawsze był do dyspozycji. To on pisał mi opinię do Zakonu, choć pewnie tak po ludzku wolał bardziej, abym został w diecezji. Po dwunastu latach pracy w naszej parafii – trzy lata temu – biskup zrobił go proboszczem największej parafii w diecezji. Jakoś szczególnie mnie to nie bolało. Tym bardziej, że ja kilka lat wcześniej też opuściłem Pomorze i zakotwiczyłem w Krakowie. Obecnie w parafii proboszczuje kolejny Boży Człowiek, ks. Janusz.
Ciepło myślę też o innych księżach. O naszym prałacie, księdzu Marianie. O ks. Mirku, który uczył mnie w zawodówce religii i o Rafale, który przyszedł na jego miejsce. Wspominam księdza Tomka, który przez kilka miesięcy był moim spowiednikiem. Zawsze mówił, że jest z Krakowa, ale dopiero pracując w Krakowie dowiedziałem się, że jego rodzinna parafia leży dokładnie obok tej, w której ja teraz jestem.
Pamiętam też księdza Piotra, ale o nim napiszę osobny tekst, bo jest to postać, której szczególnie wiele zawdzięczam.
Wiele imion, wiele wspomnień, wiele pięknych kapłańskich świadectw. Śmiało mogę powiedzieć, że poza bardzo niewieloma przypadkami, Pan Bóg stawiał na mojej drodze takich kapłanów, jakich w ten czas potrzebowałem.
Chciałbym jeszcze kiedyś choć raz spotkać się z nimi, porozmawiać, podziękować. Jest przecież za co…
Oj to prawda, różnych mamy kapłanów bo to w końcu ludzie są. Ja też dzięki temu że jestem ministrantem (już kilkanaście lat) poznałem sporo księży, naszych wikariuszów w parafii, czy różnych innych księży albo na rekolekcjach albo na jakiś spotkaniach (na jednej z takich akcji się poznaliśmy Piotrze :)), znam też kilku kleryków z racji rekolekcji w seminarium. Różni księża, różne sposoby dotarcia do ludzi, do młodzieży. Osobiście lubię rozmawiać i mieć kontakt z księżmi a także z ludźmi którzy prowadzą i organizują różne akcje religijne.
Właśnie dzięki tej znajomości księży i temu że mam często do czynienia z nimi to mogę porozmawiać więcej na temat Kościoła i stawać w obronie. Dzięki temu że jestem ministrantem i jestem po drugiej stronie ołtarza i mam kontakt z duchownymi, nie jestem osobą, która przyjdzie do kościoła, posiedzi niecałą godzinę, ksiądz się jej nie spodoba albo nie spodoba się to co mówi, i wyjdzie z kościoła i powie że nie przyjdzie, a media dodadzą swoje parę groszy do wyrabianej opinii.
Pozdrawiam Grzesiek 🙂
wiesz co… a może przez to skakanie przed ołtarzem ktoś do niego pójdzie do spowiedzi pierwszej od paru lat bo pomyśli jaki on jest spoko ziomuś, u takiego wreszcie będzie miał odwagę to zrobić 🙂
Ja też trafiłam na świetnego księdza. Twojego byłego Rektora. Trzymam się Go ręcami i nogami już dziesiąty rok 🙂
Dobry tekst Piotrze. Też, dopiero co, wspominałem „moich” księży. A temu co Cię ochrzcił koniecznie to powiedz.