Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną…

Całkiem przypadkiem (tak, tak, przypadki jednak w życiu chrześcijanina są – na potwierdzenie tego zobacz: Łk 10, 31) pojawiłem się wczoraj w krakowskich Sukiennicach. Rzadko tam bywam, bo nie interesują mnie zupełnie góralskie stroje, drewniane smoki i inne pamiątki z grodu Kraka. Wczoraj zajrzałem tam w oczekiwaniu na znajomych. Powoli szedłem od stoiska do stoiska, obserwując kupujących i to, co cieszy się wśród turystów największym zainteresowaniem. Ruch jak zwykle w ciągu dnia ogromny.

Miałem już stamtąd wychodzić, gdy nagle zobaczyłem jakąś dziwnie wyglądającą czarowsnicadługą kolejkę. Podszedłem bliżej.
W kącie przy wyjściu siedziała … prawdziwa czarownica. Wprawdzie na ręcznie zrobionym plakacie miała napisane: ,,wróżka”, to jednak nie mam wątpliwości, że była to czarownica. Nie tylko wróżyła, ale też posługiwała się jakąś tajemną różdżką. Na stoliku jakaś kula, kilka tlących się kadzidełek i kilka zestawów kart. Przyłapałem ją właśnie w momencie, kiedy rozkładała karty przed jakąś młodą kobietą. Obok niej stał kilkuletni chłopiec. Za nimi kilkanaście innych osób (znamienne, że nie było tam żadnego faceta). Stałem przy tym stoliku przez chwilę i patrzyłem. Czarownica, próbując odczytać przyszłość z rozłożonych kart, zerknęła na mnie i coś powiedziała pod nosem. Nie wytrzymałem…

Niewiele myśląc, podszedłem do kobiety siedzącej obok czarownicy. – Czy to jest pani syn? – zapytałem. – Tak, to mój syn – odpowiedziała. Ściszyłem głos, żeby chłopiec tego nie słyszał i powiedziałem, że… współczuję mu takiej głupiej matki.

Odszedłem. Dopiero po chwili zastanowiłem się nad tym wszystkim. Nie, nie żałowałem tych słów. Tym bardziej, że po kilku sekundach kobieta razem z chłopcem wyszła z Sukiennic. Z daleka pobłogosławiłem ich tylko.

Nie wiem i pewnie nigdy już się nie dowiem, czy ta kobieta wyszła, bo wróżka skończyła swoje błazenady, czy bardziej dlatego, że moje słowa ją uderzyły i dały do myślenia. Nie ważne… Ważne jest to, że w kolejce stały jeszcze inne osoby. I że ta czarownica siada w tym miejscu kilka razy w tygodniu.

Co zrobić w takiej sytuacji? Z kim rozmawiać? Pytać o pozwolenie na taką działalność? Bo przecież to, że coś zrobić trzeba, nie ulega wątpliwości.