O największym dramacie człowieka…

Jeśli ktoś czuje się grzesznikiem, to wczorajszy wpis powinien dać mu potężną dawkę pozytywnego myślenia. Bycie grzesznikiem to nie koniec świata. Grzech to nie jest największe zło, jakie może nas w życiu spotkać. Okazuje się, że można upaść jeszcze niżej. Można wejść na płaszczyzny niemoralności (o tym pisałem wczoraj) i wtedy już może nie być wesoło.

Problem jednak i w przypadku grzechu może być całkiem spory. Są przecież sytuacji, kiedy Bóg w konfesjonale odpuszcza człowiekowi grzechy, ale człowiek sam sobie ich odpuścić nie potrafi. I – choć kapłan ważnie udzielił rozgrzeszenia – penitent odchodzi od konfesjonału w poczuciu nieprzebaczenia sobie samemu.

Jak wytłumaczyć komuś, że Bóg jest miłosierny i że nie możemy potępiać się sami za coś, za co Bóg nas nie potępia? To w gruncie rzeczy nie jest wcale takie proste. Ksiądz jednak w konfesjonale musi się i z czymś takim czasem zmierzyć.

Ja posługuję się nieraz takim oto obrazem: Boża miłość jest jak ogromna lampa o największej z możliwych mocy. Świeci nad człowiekiem w jakimś pomieszczeniu. Świeci cały czas. Świeci z taką samą intensywnością. Świeci wtedy, kiedy człowiek pracuje, kiedy spełnia swoje obowiązki. Z taką samą mocą świeci wtedy, gdy człowiek odpoczywa, gdy popada w błogie lenistwo, gdy robi rzeczy niekonieczne. Tak samo świeci wtedy, gdy człowiek czyni dobro i wtedy, gdy czyni zło. Świeci niezmiennie z tą samą mocą także wtedy, kiedy człowiek popełnia bardzo ciężki grzech. Strumień światła jest wciąż taki sam. Niezmienny…

Za pomocą tego nieudolnego obrazu próbuję pokazywać ludziom w konfesjonale prawdę o Bożej miłości. Boża miłość ogarnia nas zawsze i wszędzie. Problem tylko w tym, że my nie zawsze w to wierzymy. Często myślimy, że Bóg otacza nas swoją miłością tylko wtedy, gdy jesteśmy Mu wierni, gdy jesteśmy dobrzy, nie łamiemy przykazań, itp. W sytuacjach, kiedy Go zdradzamy, sądzimy, że Bóg zabiera swoje zabawki i zostawia nas samymi sobie. Jakże błędne to nasze myślenie…

Boża miłość ciągle na nas spływa. I wtedy, kiedy żyjemy w łasce i wtedy, gdy dopada nas grzech. Boża miłość jest niezmienna. Nawet, jeśli wspomnimy w tym miejscu prawdę wiary o tym, że Bóg za dobro wynagradza a za zło każe, to i tak trzeba dopowiedzieć, że ani Boże karanie ani wynagradzanie nie mają wpływu na poziom i intensywność Bożej miłości do nas. Bóg zawsze kocha na maxa. Bo – jak pisze św. Jan – Bóg jest Miłością.

Trudna jest ta prawda. Gdyby była łatwa, nasze życie wyglądałoby inaczej. Ludzie po każdym grzechu ciężkim biegaliby do konfesjonału, żeby tylko jak najszybciej doświadczać tej bezgranicznej miłości Boga. Tymczasem gro ludzi zwleka ze spowiedzią, pokazując swoją obojętność na dar Bożej miłości. I to właśnie ta obojętność – a nie grzech!!! – jest największym dramatem człowieka.