Refleksja na dziś (Mt 15,29-37)

Czytając Ewangelie, czasem żałuję, że teksty natchnione nie do końca oddają chronologię i czas trwania poszczególnych ewangelicznych scen. To, że tak właśnie jest, widać dobrze w dzisiejszym fragmencie Ewangelii.

Święty Mateusz napisał: Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrawiał.

Jednym tchem można ten fragment przeczytać, ale trzeba sobie uświadomić, że to, co opisuje Ewangelista, nie stało się w ciągu pięciu minut. To wszystko działo się wiele godzin: najpierw przyszedł Jezus, potem wszedł na górę. Jeszcze później zaczęli schodzić się do Niego ludzie. Owe wielkie tłumy na pewno schodziły się długo… Tym bardziej, że przynosili ze sobą chromych, niewidomych, itp.

Ile ta ewangeliczna scena mogła trwać? Pewnie całe godziny. Może nawet pół dnia. Widać w tym tekście jak na dłoni jedną zasadniczą prawdę o Jezusie: On ma czas dla człowieka. Jezus nie patrzy na zegarek, nigdzie się nie spieszy, nigdy się nie chowa, nie ucieka. Po prostu jest.

Jakże bardzo Jezusowa postawa różni się często od naszej. My rzadko kiedy możemy pozwolić sobie na komfort bycia z Jezusem bez patrzenia na zegarek. Często liczymy Mu czas, wydzielamy. Trochę dlatego, że musimy (podziwiam ludzi, którzy wcześnie rano, jeszcze przed pracą, przychodzą do naszego kościoła na chwilę modlitwy), a często dlatego, że modlitwa nas nudzi. Że nie wiemy o czym z Jezusem rozmawiać.

Jedno jest pewne: sztuki tracenia czasu dla Jezusa po prostu trzeba się nauczyć. Nie, nie trzeba… sztuki tracenia czasu dla Jezusa po prostu WARTO się nauczyć. Bo tylko ten, kto z Nim traci, naprawdę zyskuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.